Geniusz swing hopu: LVDS. Recenzja płyty Golden Days
Przedstawiam Wam moje najnowsze muzyczne odkrycie. W tym momencie powinnam podziękować algorytmowi Spotify – to właśnie dlatego wpadłam przypadkiem na LVDS. I po pierwszym przesłuchaniu kawałka 1925 już wiedziałam, że muszę bardziej wgłębić się w jego twórczość. Przeczucie mnie nie myliło – ten młody chłopak ma niesamowity talent, doskonałe wyczucie w dobieraniu sampli, a w jego utworach niewątpliwie można wyczuć, że inspiruje się wieloma gatunkami muzycznymi. Mnie już zaczarował, teraz pora na to, by puścić jego dzieła dalej w Polskę (a może także i w świat! Z grupy Electro Swing na Facebooku wiem, że są osoby, które korzystają z Google Translatora i tłumaczą moje teksty. Dziękuję Wam za takie niesamowite wsparcie <3)! Przed Wami LVDS i recenzja jego płyty Golden Days, wydanej w 2020 roku.
Jeśli zastanawiacie się, jak brzmiałoby połączenie electro swingu z hip hopem, wystarczy, że odpalicie Intro. Już wiecie, czego możecie się spodziewać! Po minucie zaczyna się Golden Days. I tutaj pierwsze brawo za dobór wokalistki: nie wyobrażam sobie, by zaśpiewał to ktoś inny niż Sonia Elisheva. Ta dziewczyna ze swoją barwą głosu przypominającą wokalistkę grupy Morcheeba na pewno osiągnie sukces. Z niecierpliwością czekam na kolejne utwory! Nie pożałujecie też, gdy odpalicie Golden Days w wersji instrumentalnej. To uczucie, gdy zamykasz oczy, wsłuchujesz się w każdy dźwięk i powoli, nieświadomie wsiadasz w pociąg, który prowadzi Cię do czasów, w których nigdy nie żyłeś. Mam ciarki!
Hip hopowe tempo, znowu fantastyczna wokalistka (tym razem Iolanda Boban) i genialne klawisze dopełnione subtelną trąbką: Mr Sherlock zwalił mnie z nóg. Piosenka tak spokojna, subtelna, zupełnie inna niż bardzo energiczny electro swing. O co chodzi w muzyce? Według mnie powinna budzić skojarzenia – gdy słuchałam tego utworu po raz pierwszy, nie wiedziałam, jaki ma tytuł. A od razu, nie wiedzieć czemu, przyszedł mi na myśl Sherlock. Dzięki, LVDS! Właśnie teraz poczułam, że Twoja muzyka maksymalnie dociera do mojego serca!
Blue Skies totalnie kojarzy mi się z ProleteRem z Francji. No po prostu klimat taki, jak w jego April Showers! Uwielbiam takie miksy, gdzie ktoś umiejętnie wykorzystuje potencjał kawałków z lat 20. i 30. XX wieku oraz wybiera i przerabia takie fragmenty, które doskonale zapadają w ucho. Tutaj słyszymy fragmenty utworu Blue Skies Are Around The Corner, autorstwa Jacka Hyltona z 1938 roku. Głos jest tak zremasterowany, że gdyby nie delikatna maniera w głosie Jacka, moglibyśmy pomyśleć, że to współczesne dzieło. Tym bardziej, że w przejściu słyszymy motyw z ponadczasowej gry Super Mario Bros. Też to słyszycie? Jeśli nie, przypomnijcie sobie, jaki dźwięk wydobywał się, gdy Mario łapał grzybka i robił się większy. 😊
A teraz będzie trochę niemiło. Ale tylko trochę, bo po prostu podczas słuchania albumu Golden Days niestety pomijam Ain’t Nobody. Mimo tego, że LVDS zrobił praktycznie inny utwór z tej piosenki, to jednak wersja Chaki Khan jest według mnie jedyną słuszną. Gdy tylko słyszę refren, łapię się za głowę. Myślę, że w tym wypadku o wiele lepiej byłoby dać po prostu do tego trochę inny tekst. Cóż, nie zawsze musi być słodko. Ale za chwilę będzie!
Bo przed nami Be with U. A tutaj słyszymy aż trzy gatunki: electro swing, drum and bass oraz EDM (electronic dance music). Co za taneczna petarda! Koniecznie zapodajcie ją na swojej imprezie!
Jak ja uwielbiam, jak tak szybko zmieniają się nastroje na płycie! Long Gone to znowu lekko sentymentalny, spokojny, instrumentalny utwór. Bit od razu kojarzy mi się z gatunkiem downtempo, który bardzo rozpromował swego czasu Parov Stelar. Wzbogacony sekcją dętą, stanowi fantastyczny muzyczny półmetek na tym albumie.
Czasem śmieję się, że jeśli electro swingowy artysta choć raz w swojej karierze nie weźmie się za Black Coffee z 1935 roku, to jest w tym coś podejrzanego. W moim wcześniejszym tekście, który znajdziecie tutaj, napisałam o tym, że po kawałek Wingy’ego Manone sięgał już między innymi Parov Stelar, PiSK ze Swingrowers i Wolfgang Lohr. Co ciekawe, wersja spod konsolety LVDS, czyli Cafe Noir, też jest inna niż te, które stworzyli wcześniej wspomniani panowie.
A teraz artysta wystrzeliwuje nas w kosmos, byśmy pochodzili sobie trochę po księżycu. W towarzystwie Iolandy Boban poszłabym naprawdę wszędzie: pod warunkiem, że śpiewałaby mi tak przepięknie, jak w tym utworze. Zachwycam się i nie mogę przestać. Cudowny, hipnotyzujący głos. To oraz wstawki delikatnych skrzypiec i wyrazistej wiolonczeli sprawia, że Steps on the Moon można zapętlać. I zapętlać. I nabić LVDS jakieś kilkaset odtworzeń. Nie musisz dziękować! 😀
1925. To właśnie ten kawałek usłyszałam jako pierwszy. I wydawało mi się, że ten charakterystyczny motyw już gdzieś słyszałam. Wtedy przypomniałam sobie Stepcat i jego utwór Jitterbug. Choć jestem pewna, że jest to tak naprawdę zmiksowany bardzo stary numer. Tylko nie mam pojęcia, kto go nagrał. Jeśli wiecie, to błagam, napiszcie do mnie w tej sprawie! A wracając do 1925… Ostatnio czekając na tramwaj odpaliłam tę piosenkę na słuchawkach. Ludzie gapili się na mnie jakoś dziwnie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że tak poruszałam nogami w rytm 1925, że odśnieżyłam pół chodnika. Jeśli więc macie problem ze zbyt intensywnymi opadami śniegu, to zaproście mnie do siebie na posesję, puśćcie na głośnikach album Golden Days i gwarantuję, że zanim się skończy, będziecie mogli cieszyć się idealnie czystym podjazdem do garażu.
One Taste od razu dodałam do ulubionych na swojej liście w Spotify. Swing, R&B, soul – to wszystko tam słychać! I tutaj przyznaję się bez bicia, że do tej pory Alanna Lyes nie była moją ulubioną wokalistką electro swingową. A teraz na pewno trafiła do czołówki. W połączeniu ze świetnym hip hopowym bitem i flow, jakie reprezentuje Fatherlyshrimp, to naprawdę fantastyczna muzyczna uczta. Aż zachciało mi się krewetek.
No i jak nic słyszę motyw łudząco podobny do tego z We No Speak Americano z 2010. Ale to było wtedy popularne w Polsce! W Am I Real niewątpliwie słychać, że LVDS ma ciekawą DJ-ską przeszłość. Przynajmniej tak przypuszczam.
Co czeka nas pod koniec? Same wspaniałości! Steps on the Moon i Golden Days w wersji instrumentalnej. I wiecie co, mam niesamowitą ochotę nagrać swoją odsłonę wokalną tej pierwszej piosenki i wysłać do samego LVDS. Teraz to on miałby okazję mi się odgryźć za moją krytykę Ain’t Nobody. 😀 A tak poważnie, na serio zastanawiam się nad powrotem do śpiewania. Bo tak bardzo pragnę, by w electro swingu zakochała się Polska. Ot, taka moja misja! 😊
Najlepsze słowa podsumowujące album Golden Days? This is Swing Hop! Ostatni utwór to połączenie (tak świadome, tak doskonałe!) kilku kawałków z całej płyty. Po jego odsłuchaniu puśćcie sobie jeszcze raz Intro. Zobaczcie, jak to wszystko pięknie się ze sobą łączy.
Ten eksperyment muzyczny udał się LVDS doskonale. I wiecie co? Gdy szukałam go w social media, zrobiło mi się mega smutno. 194 polubienia na Facebooku. 996 obserwujących na Instagramie. Wiecie, co z tym zrobić, prawda? Niech usłyszy o nim jak najwięcej ludzi – bo jego muzyka naprawdę sprawia, że mam totalny niedosyt. A tak się składa, że właśnie wydał (serio, wiadomość z ostatniej chwili!) mega taneczną wersję mojego ukochanego kawałka 1925. Jestem niesamowicie podekscytowana, więc powiem tylko jedno: LVDS, robisz to dobrze! A tutaj łapcie z nim wywiad dla Electro Swing Thing.
3 komentarze
ilolenge
To właśnie dzięki Tobie zakochałam się w Elektro Swingu ♥️♥️♥️
Wizi
No nie gadaj! 😍 Napisz do mnie w wolnej chwili, coś fajnego spróbuję Ci podrzucić 😎
Pingback: