Electro swing,  Moja WIZja muzyki

Hybryda gatunków muzycznych: recenzja płyty „Hybrid” Swingrowers

If you want to read this review in English, you can do it on Electro Swing Thing site.

Bardzo często oczekujemy od naszych ulubionych zespołów, by cały czas tworzyli podobną muzykę. Wtedy jesteśmy pewni, że trafi w nasz gust w stu procentach. A co w sytuacji, gdy zaczynają sięgać po zupełnie inne gatunki muzyczne, eksperymentować? To bywa różnie. W moim przypadku oczekiwania były całkiem inne. Szczerze muszę przyznać, że chyba niewystarczająco wierzyłam w możliwości Swingrowers, pomimo tego, że są naprawdę genialni. Wydając płytę „Hybrid”, udowodnili, jak bardzo są wszechstronni. Pokazali nam, że są gotowi, by podbić cały świat oraz zdobyć rzeszę fanów – nie tylko tych, którzy kochają electro swing.

„In the Blink of an Eye” to lekko psychodeliczne intro, które rozpoczyna całą niesamowitą opowieść. Na początku słyszymy nawiązanie do piosenki „Butterfly” z poprzedniej płyty „OutsideIn”. I czujemy się tak, jakby koncert dopiero się rozpoczynał (ehh, przynajmniej możemy sobie to wyobrazić – chociaż tyle).

Potem czas na utwór tytułowy – „Hybrid”. W mojej opinii ten kawałek ma nas trochę przygotować na to, że w tej płycie nie usłyszymy wyłącznie electro swingu. Można tak też rozumieć tekst piosenki. Albo znów jest to tylko moja nadinterpretacja. 🙂 Zarówno wokal, jak i instrumenty są dość spokojne – tak, jakby dopiero „budziły się do życia”.

A teraz już tylko zaskoczenie, które się nie kończy aż do ostatniego utworu na tej płycie. Prawdziwy BANG! zaczyna się od „Follow the Stars”. 8-bitowy, genialny motyw totalnie kojarzy mi się z francuską elektroniką (o, chociażby taki Daft Punk, Breakbot albo Justice). W tym miejscu należą się wielkie brawa dla PiSK-a, który odpowiada za miks i mastering. W tym kawałku wszystko do siebie pasuje. Każda melodia, każdy instrument, każdy efekt naniesiony na wokal. Jeszcze raz – brawo!

„Seven Million Faces” nie należy do moich ulubionych utworów z tej płyty. Jednak trzeba przyznać, że jest bardzo taneczny, a głos Loredany w tej piosence brzmi przepięknie, słodko i nieskazitelnie czysto. I ten saksofon brzmi doskonale!

A jak już jesteśmy przy głosie Loredany, to nie mogę przestać zachwycać się „Precipitiamo”, gdzie śpiewa w ojczystym języku. Stęskniłam się za tym: w „OutsideIn” wszystkie utwory były po angielsku, a ja chciałam w końcu usłyszeć coś na miarę „Senza ciatu” lub „Chiovi”. Ta piosenka jest bardzo rozbudowana. Na końcu, po przejściu w stylu drum’n’bass Alessio raczy nas cudowną, bardzo rockową, mocną solówką gitarową. Ale to jest dobre!

„Dreamland” poznaliśmy już doskonale – został wydany jako singiel w 2019 roku. To genialny powrót do lat 30./40. XX wieku. Szkoły tańca powinny wykorzystać ten kawałek jako podkład muzyczny – już sobie wyobrażam te wszystkie pary, które tańczą swinga do tego numeru!

Czas na „Wannabe”. Tutaj znowu PiSK miał szerokie pole do popisu – bardzo dużo miksuje, eksperymentuje (czasem mam wrażenie, że zaraz zgubię się w tej ilości zmian tempa, ale za chwilę już wszystko wraca do normy). Przedrefren bardzo kojarzy mi się z piosenkami Caro Emerald. Może to dlatego, że PiSK niedawno zrobił remiks „Wake Up Romeo”? Warto też zwrócić uwagę na świetną gitarę akustyczną, którą słychać gdzieś w tle.

No i teraz, moi drodzy, mamy okazję posłuchać naprawdę dobrego swing hopu! W „Invisible Army” Loredana pokazuje nam, jak jest wszechstronna. Ten utwór to mieszanka R&B z hip-hopowym bitem przełamanym przesterowanymi wstawkami z oldschoolowymi motywami i doskonałym saksofonem (Ciro, mówiłam Ci już, że jesteś jednym z najlepszych saksofonistów na świecie? Mówię poważnie!).

„I Don’t Know (How to Love)”… brakuje mi słów, by opisać to, jak znakomity jest ten utwór. To po prostu swing funk! Tak! Wiem, nie ma takiego gatunku muzycznego. A przynajmniej nie było – do dzisiaj. Tutaj wszystko współgra ze sobą idealnie: bas i gitara są tak funkowe, że poczułam się jakbym cofnęła się do lat 80. A ten saksofon… w solówce, która jest na samym końcu, można się rozpłynąć i zakochać od pierwszej nuty.

O „Rose” pisałam już na swoim blogu. W wielkim skrócie: to świetna electro swingowa piosenka, taki powrót do korzeni. Uwielbiam go śpiewać – jest w nim coś takiego, co sprawia, że zaczynam się uśmiechać. I ma fajny motyw, który kojarzy mi się trochę z charlestonem.

Okej, mam nadzieję, że dotrwaliście do tego miejsca. Mi nie było tak łatwo – według mnie najtrudniej jest pisać o tym, co się bardzo lubi. Podsumowując, płyta „Hybrid” to hybryda wielu gatunków muzycznych – to właśnie dlatego każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Mnie Swingrowers zaskoczyli, a jednocześnie zachwycili. Mam nadzieję, że Was też. I wiecie co? Bardzo wierzę w to, że odniosą sukces na skalę światową. Niczego im nie brakuje. Mają wszystko: talent, wyczucie muzyczne, genialne pomysły. I cudowną energię, która eksplodowała wraz z pojawieniem się „Hybrid”.

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *