LadyDot na koncercie: relacja z koncertu Klischée w Mendrisio (Szwajcaria)
If you want to read this review in English, you can do it on Electro Swing Thing website.
Zamknij oczy i spróbuj sobie przypomnieć, o czym ostatnio marzyłeś. Na co czekałeś, czego tak bardzo pragnąłeś? Ja, oprócz marzeń o zmniejszeniu oprocentowania kredytu na dom (haha!), przez bardzo długi czas chciałam pojechać na koncert Klischée. Naprawdę, mówiłam o tym non-stop. To marzenie dzielił ze mną mój mąż, Michał, który również uwielbia ten zespół. W marcu recenzowałam na blogu Electro Swing Thing jedną z piosenek, którą zremiksowali Klischée – było to „Pressure”, które w oryginale wykonuje band Marina & The Kats (recenzję możecie przeczytać tutaj). Napisałam wtedy, że jednym z moich największych pragnień jest pojechanie na koncert Klischée, gdyż uwielbiam ich piosenki oraz podziwiam ich niesamowity talent. Jeszcze wtedy nie wierzyłam w to, że za trzy miesiące to wszystko stanie się realne. A teraz, przedstawiam Wam moją relację z tego koncertu. Jestem bardzo podekscytowana i mam nadzieję, że Wy również!
Wybaczcie mi, ale muszę wspomnieć o naszym Eurotripie kolejny raz, bo ma to naprawdę kluczowe znaczenie do dalszej opowieści. 🙂 Bardzo chcieliśmy pojechać do Portugalii. Dzięki rozmowie na Instagramie z Klischée, dowiedziałam się, że będą grać koncert 1 lipca w Biel/Bienne. Wszystko układało się po naszej myśli – uznaliśmy, że wracając z Portugalii, będziemy mieć po koncercie jeszcze dwa dni na powrót do Polski (bo 3 lipca kończył nam się urlop). Mniej więcej w połowie Eurotripa zmieniliśmy jednak plany – byliśmy bardzo zmęczeni i nie chciałam spędzać większości czasu w podróży. Weszłam na stronę internetową Klischée i zobaczyłam, że 25 czerwca będą grać w Mendrisio, czyli na południu Szwajcarii, bardzo blisko granicy z Włochami. Uznaliśmy to za dobry znak – będziemy mieć więcej czasu na powrót do Polski, dzięki czemu spędzimy jeszcze trochę czasu z rodziną.
Małe zawirowania, które doprowadziły nas do Mendrisio
Zanim przejdę do relacji z koncertu, powiem Wam ciekawostkę: Klischée byli bardzo zaskoczeni, że przyjechaliśmy do Mendrisio – przecież mieliśmy spotkać się na koncercie tydzień później! Później zrozumiałam, czym było spowodowane to zaskoczenie, ale o tym opowiem Wam w dalszej części relacji.
Jak w szwajcarskim zegarku
Koncert zaczął się równo o północy. W Polsce, i być może też w innych krajach, funkcjonuje powiedzenie, że „wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku” (wszystko jest dobrze zaplanowane, zawsze na czas). Tutaj w stu procentach się to sprawdziło! Zanim chłopaki weszli na scenę, dzięki elektryzującym wizualizacjom miałam wrażenie, że ten fantastyczny muzyczny prąd przeszywa całe moje ciało. To było cudowne uczucie.
Z każdą minutą było jeszcze lepiej. Nie tylko dzięki muzyce, o której Wam za chwilę opowiem. Klischée stworzyli kompletne show: z genialnymi graficznymi wizualizacjami, efektami świetlnymi i dymnymi (scena wyglądała tak, jakby płonęła, wow!) oraz fantastycznym tańcem (Willy, Domi i Benji są nie tylko świetnymi artystami, ale też tancerzami – przekonacie się o tym, gdy pójdziecie na jeden z ich koncertów! :)). Zauważyłam jednak, że kogoś na tym show po prostu brakuje…
Gdy później oglądałam relację z koncertu w Biel/Bienne, już wiedziałam, że się nie myliłam. W Mendrisio zabrakło przede wszystkim Kili’ego. A tydzień później na koncercie pojawił się nie tylko on, lecz także puzonista i gościnna wokalistka. Było mi trochę smutno, że splot wydarzeń nie pozwolił mi na to, bym mogła pojechać do Biel/Bienne. Jednak niczego nie żałuję, bo Klischée udowodnili mi, że nawet w mniejszym składzie potrafią rozkołysać publiczność, zachęcić ją do wspólnej zabawy i sprawić, że tej imprezy nie zapomnę do końca życia.
Muzyka, która nie przestaje rozbrzmiewać w moich uszach…
Ten występ to była jedna wielka energetyczna bomba. Zespół zagrał swoje największe muzyczne bangery, takie jak „Come with Me”, „Bad Things”, „Get This (Bang Bang)”, „Le Weekend”, „Tin Tin”, „Mais Non” w dwóch wersjach… Mogłabym wymieniać tak bez końca! Nie zabrakło również genialnych remixów, czyli „By Your Side”, „Pressure” i „Bella Ciao”.
Ku mojemu zaskoczeniu, Klischée postawili również na covery, które wyszły im wprost wybitnie. Nigdy nie słyszałam tak świetnie zagranej wersji „It Don’t Mean a Thing” oraz jednej z moich ukochanych piosenek, czyli „Just the Two of Us” (do tego utworu mieliśmy z Michałem zatańczyć pierwszy taniec na naszym weselu, serio! :)).
Co mnie urzekło? Wszystko! Domi i Benji, którzy z takim zaangażowaniem dbali o każdy dźwięk, każdą melodię, każdy miks. Cały czas skakali i widać było, że chłoną tę całą energię od publiczności. Willy, który czaruje i zachwyca swoim fantastycznym głosem. Od którego wprost nie można oderwać oczu, gdy tańczy. I oczywiście Christian, czyli wybitny saksofonista, który swoimi umiejętnościami sprawia, że na scenie od razu robi się o wiele bardziej słonecznie. Powiedział mi, że gra na saksofonie już od ponad 30 lat, wow!
P.S. mistrzu światła, Christianie, o Tobie również nie zapomniałam! To, jak fantastycznie budowałeś napięcie tą niesamowitą grą świateł, zachwyciło nas i urzekło. Brawo!
Podczas koncertu nagrałam całkiem sporo filmików. Niektóre z nich nie nadają się do publikacji – śpiewałam tak głośno, że zagłuszałam Willy’ego! 🙂
„Tell me about the groupies and the crazy afterparties”!
Już wiecie, jak ogromne wrażenie zrobił na mnie koncert. Jednak to, co stało się tuż po nim, totalnie przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Okej, raczej spodziewałam się tego, że chłopaki zrobią sobie ze mną pamiątkowe zdjęcie. Ale na pewno nie przyszło mi do głowy, że zostaniemy tak serdecznie ugoszczeni (P.S. szwajcarskie piwo jest naprawdę bardzo dobre, ale koniecznie musicie wpaść do Polski i spróbować naszego piwa. Polska słynie między innymi z ogromnych upraw chmielu! :)). Między innymi, rozmawiałam z Willym o płycie „Bend the Rules”, którą uwielbiam (a do której nie byłam w pełni przekonana po pierwszym odsłuchaniu piosenek – musiałam odtworzyć ją kilka razy, by tak mocno ją pokochać). Podobno ten album nie był doceniony przez wiele osób, dlatego też bardzo, ale to bardzo zachęcam Was do tego, byście jeszcze raz odsłuchali tę płytę – a gwarantuję, że na pewno znajdziecie tam coś dla siebie. Ja w ten sposób odkryłam „Du pays des couleurs” – od tamtej pory jest to jedna z moich ulubionych piosenek. Umieściłam ją również na swojej liście „Top 10 Electro Swing hits” – pomimo tego, że nie jest to czysty electro swing. Recenzję przeczytacie pod tym linkiem: https://jawizeruk.pl/moje-top-10-electro-swingowych-hitow-ktorych-jeszcze-nie-recenzowalam-odcinek-specjalny-z-okazji-50-recenzji-z-serii-ladydot-review-czesc-1/
P.S. pewnie zastanawiacie się, skąd wzięłam tytuł do tej części tekstu. To cytat z piosenki „Come with Me” (oczywiście z płyty „Bend the Rules”). Nie zrozumcie mnie źle, tutaj absolutnie nie ma żadnego ukrytego przekazu, po prostu ten tytuł bardzo mi tutaj pasował, haha! 🙂
Muzyka, dzięki której czujesz się lepiej – najlepszy prezent, jaki można dostać
Willy był w szoku, że znam wszystkie teksty piosenek Klischée. Od razu wyjaśnię: nie, absolutnie nie uczę się ich na pamięć. Tak już mam – słucham utworu kilka razy i po prostu wszystko natychmiast zapamiętuję. Dobra muzyka ekspresowo dociera do mojego serca i zostaje tam na bardzo długo. 🙂
Chwilę później podszedł do nas Domi i zapytał: „Czy masz już naszą płytę? Bo jeśli nie, to chcielibyśmy Ci ją sprezentować”. To była dla mnie ogromna niespodzianka – totalnie się tego nie spodziewałam. Dostałam cudowną dedykację i autografy chłopaków. Gdy przyjechałam po podróży do mojej rodziny, do Lublina, odtworzyłam tę płytę mojej mamie (akurat robiłyśmy pierogi, czyli popularne polskie danie). Nie mogła przestać tańczyć, była po prostu zachwycona! Powiedziała mi: „teraz właśnie rozumiem, dlaczego tak bardzo kochasz electro swing”. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak szczęśliwa!
Dzięki mnie, muzyka Klischée dotarła już do mnóstwa moich znajomych. Niektórzy nie wyobrażają sobie już imprezy bez piosenek takich jak „Bad Things”, „Swing It Like Roger, „Tin Tin” czy też „Du pays des couleurs”, oczywiście. Czasem czuję, że mam do wykonania swoją małą misję – pokazywać ludziom, jak cudowny, kolorowy i wielowymiarowy jest electro swing. A z pomocą muzyki Klischée, ich wsparciu i wspaniałym słowom, które usłyszałam podczas tego fantastycznego koncertu, jest to łatwiejsze niż mogłabym sobie wyobrazić.